Morze po kolana

Morze po kolana

16 sierpnia 2018 20 przez Monika Kilijańska

Morze po kolana to nie jest zwykły komiks. Sami autorzy, czyli Marciny Kołodziejczyk odpowiedzialny za scenariusz i Podolec, zajmujący się rysunkiem, raczej widzą w nim reportaż w formie komiksu, niż typową fikcję literacką w formie obrazków z tekstem w dymkach. Bo Morze po kolana to najprawdziwszy obraz codzienności widziany oczyma stałych bywalców pustego przystanku autobusowego na poboczu drogi w jakimś małym nadmorskim wygwizdowie.

Bohaterowie

Było ich trzech. Trzech wspaniałych? Niekoniecznie i chyba nigdy żaden z nich wspaniały nie był. Złączeni są tylko tym miejscem, które nie zmienia się tak jak nie zmienili się oni: Szczurek, Gumowy i Marian, który jest zarazem narratorem. Zacznijmy od Mariana. To przyjaciel Ryśka, właściciela campingu, Baru “Strzecha” i Pensjonatu “Verona”, któremu chyba jako jedynemu coś się w życiu udało. To on jest głównym pracodawcą całej miejscowości i u niego też pracuje Marian. Głównie zajmuje się pilnowaniem i kasowaniem turystów na polu namiotowym, a poza sezonem tylko pilnowaniem. Oczywiście jeśli nie jest w pijany. Ach, przepraszam: jeśli nie upiększa stanu rzeczywistego. Może Marian i wygląda na pospolitego pijaczka, ale ten zrezygnowany były student polonistyki, której nigdy nie ukończył, to raczej taki wioskowy Seneka.

Szczurek też ma ciekawą historię do opowiedzenia. Dość pechową, bo zaczyna się źle i kończy nie najlepiej. Pochodzi z patologicznej rodziny, w której ojciec zajmuje się leczeniem kaca, a matka smętnym siedzeniem przy kuchennym blacie. Jak wielu wyemigrował, by skończyć jako kieszonkowiec i ojciec małego Brajanka. Może i chciał stworzyć z jego matką, Sandrą, jakąś normalną najmniejszą komórkę społeczną w jej rodzinnym Sandomierzu, ale był za cienki. Szczególnie cienki okazał się we wkupywaniu w łaski brata Sandry. Kiedy skończyły się ojro, skończyła się i miłość do ewentualnego szwagra i wielka szczęśliwa rodzina. Szczurek szukał jeszcze szczęścia w Warszawie, ale policja wybiła mu jego pomysły z głowy. W końcu wrócił, by siedzieć na przystanku i popijać piwo jak Marian czy Gumowy.

A właśnie, Gumowy. Gumowy chyba z nich jest najstarszy. I do tego rencista, bo uległ wypadkowi w pracy. Być może przez to jego żona, Ewelina, nie szanowała go wcale. Tak samo jak jej rodzina, która dołożyła się do otwarcia zakładu wulkanizacji, w którym pracował razem ze swoim pomagierem. Gumowy kochał Ewelinę, jej stopy i przymykał nawet oko na jej „szkolenia”, koleżanki ze stolicy, rozładowaną wiecznie komórkę czy wreszcie profesję. Szalał z radości na wieść o jej ciąży, bo bardzo, ale to bardzo chciał mieć dziecko. Nawet płeć była mu obojętna. Ale ona nie podzielała jego radości, przeszkadzało jej to, że Gumowy woli grzebać w samochodzie niż czytać prasę czy chodzić do kina. Wypadek i problemy w małżeństwie powodowały stany depresyjne u Gumowego, które zawsze kończyły się długimi spacerami na torowisko.

Takich Szczurków, Gumowych i Marianów znajdziemy w Polsce B. na pęczki: pod sklepami, w parkach czy zapomnianych wiatach autobusowych. I może to jest właśnie najsmutniejsze.

Fabuła

Jak na reportaż przystało jest to historia trzech pijaczków wiecznie okupujących zapomniany przez świat przystanek autobusowy gdzieś w nadmorskiej miejscowości. Nie obchodzi ich podziwiany przez turystów widok rozpościerający się za przystankiem czy chęć zmian. Każdy ich krok w życiu prowadził w jeszcze większe bagno i oni dokładnie zdają sobie z tego sprawę. Choć próbują ułożyć sobie życie, założyć rodzinę, wyszkolić się czy zarobić na saksach, wszystko na nic. Na szczęście, albo i nieszczęście, zawsze czeka na nich przystanek i przystankowi kumple. Co będzie w następnym sezonie turystycznym? Czy na pole namiotowe wróci Hawana? A może Gumowy wreszcie skończy to, co tyle razy zaczynał?

Kreska

Morze po kolana to z pewnością najbardziej kolorowy w dorobku Marcina Podolca. Trochę sprane, smętne kolory jeszcze bardziej potęgują marazm posezonowy w małym miasteczku turystycznym. Jedynie retrospekcje są czarno-białe. Także ostatni rozdział, będący niczym epilog, całkowicie różni się od poprzednich: tu dominuje zieleń. Czyżby kolor nadziei?

Ciekawostka

Morze po kolana zawiera wątki z dwóch jego Marcina Kołodziejczyka, świetnego reportażysty: Bardzo martwy sezon. Reportaże naoczne i B. Opowieści z planety prowincja. Obydwa to faktyczne opowieści mieszkańców miejscowości Polski B. W Morzu po kolana są sprytnie ze sobą połączone, tworząc naprawdę przyzwoitą historię.

Podsumowanie

Morze po kolana to z pozoru błahe perypetie najbardziej przeciętnych z przeciętnych mieszkańców jednej z małych nadmorskich mieścin w trakcie martwego sezonu. Nie dla nich są jasne strony życia, unijne dopłaty, zieleń wiosennej przyrody czy fantastyczny widok na morze. Oni mają już tylko ten stary przystanek i sprawdzanie czy autobusy się nie spóźniają, nie widząc nic poza smętnym życiem ubarwionym od czasu do czasu piwem marki Duszne.


Na szybko:

To nie jest historia o wodzie czy rybakach. To reportaż w formie komiksu opisujący smętne życie ludzi, którzy raczej przegrali  życie i jeśli nawet próbują coś zmienić, to rzucają się jak flądra w sieci. Realny, brudny, życiowy.

Moni zdaniem:

Fabuła: 9/10
Kreska: 8/10
Bohaterowie: 8/10